czwartek, 3 października 2013

O pierwszej wojnie....

Witam kochani.
Kto nie przeżył cierpienia nerwicowego nie wie co czujemy. Pewien mądry lekarz powiedział mi kiedyś, że nerwica jest chorobą jak każda inna. Że nie mogę mieć do siebie pretensji o to że mój mózg wydziela za dużo adrenaliny, że pomiędzy zakończeniami nerwowymi dochodzi do zwary, bo czy cukrzyk powinien się winić o zaburzenia w wydzielaniu insuliny?

Myślałam że pokonałam nerwicę - choroba zaczęła się 4 lata temu, tak jak pewnie każdy nerwusek latałam od lekarza do lekarza nie wiedząc co mi jest, trwało to prawie pół roku.

Kardiolog - bo serce waliło mi jak oszalałe. Skoki ciśnienia od bardzo niskiego do podniesionego były niezwykle męczące. USG, EKG - jest pani zdrowa

Internista - bo schudłam, pobolewał mnie brzuch.

Ginekolog - bo może zaburzenia nastroju spowodowane są hormonami?

Och jakich ja badań nie miałam w tym czasie.... Borelioza, TSH, pasożyty wszelkiej maści.


W końcu nerwica przyjęła już tak ostrą postać że traciłam świadomość, nie byłam w stanie samodzielnie wyjść z domu.
Któregoś razu przy takiej utracie świadomości i wysokim ciśnieniu znalazłam się na pogotowiu ( oczywiście  nie pierwszy raz o czym pewnie wiecie ;) )

A stamtąd na oddział neurologii  - doszło do tego że myślałam sobie " Hurra !!! Wreszcie !! Jednak jestem chora!! "Tak, tak cieszyłam się z choroby bo być może wreszcie będę wiedziała co mi jest....

Ta chęć choroby towarzyszyła mi przy każdym zaostrzeniu, nawet gdy już poznałam prawdziwą diagnozę, bo przecież na każdą inną chorobę bo można wziąć lekarstwo, a nerwica wymaga dużo czasu i dużo pracy okupionej głębokim wewnętrznym cierpieniem.


Jak opisać takie cierpienie komuś kto nigdy nie miał do czynienia z nerwicą?


Może na przykładzie ostatniego rzutu nerwicowego: gdyby zjawił się ktoś kto powiedział by : obetnę ci nogę, rękę cokolwiek - ale już nigdy nie będziesz miała nerwicy - zgodziła bym się bez dwóch zdań.


Ale kontynuujmy bo wbrew pozorom ten blog ma mieć wydźwięk w gruncie rzeczy pozytywny.


Na neurologii spędziłam 5 dni : tomograf i masa innych badań, podobnie jak w przypadku poprzednich badań nic nie wykazało.

Ale pewna mądra Pani Neurolog jeszcze podczas pobytu w szpitalu załatwiła mi konsultacje psychiatryczne.

I tu chciałam się chwilkę zatrzymać - nie wiem jak u was - u mnie bardzo długo trwało postawienie właściwej diagnozy. Mam znajomych którzy raz w tygodniu są na pogotowiu z powodu nerwicowych kołatań serca potocznie nazywanych "zwałami". Lekarz daje Xanax i odsyła do domu nie wspominając ani słowem o konieczności wizyty u psychiatry.

Podobnie lekarze rodzinni, ja od swojego dostawałam skierowania w liczbie dowolnej co tylko podkręcało mnie jeszcze bardziej. Ale nigdy , przenigdy nie wspomniałam o lekarzu psychiatrze.

Tak więc trafiłam na konsultacje psychiatryczne.... gdzieś podświadomie cały czas czułam że sprawa będzie leżała w mojej psychice.  U lekarza popłakałam się rzewnymi łzami, że nie mam już siły, że każdy dzień to walka : byle do wieczora - byle by pójść spać - że sukcesem jest wyjście do sklepu - że nie cieszą spotkania ze znajomymi - że nikt mnie nie rozumie w tym cierpieniu - że żyje w ciągłym strachu że za chwilę znów serce zacznie mi walić, zaschnie mi w ustach a zawroty głowy uniemożliwią normalne poruszanie się - no i z cała pewnością za chwilę umrę.

I wtedy po raz pierwszy usłyszałam diagnozę która zmieniła całe moje dalsze życie: zaburzenia depresyjno- lękowe .Dostałam leki które brać miałam cały rok, doraźne tabletki, no i oczywiście psychoterapia.

Nie wiem co wtedy czułam , chyba cieszyłam się że znam diagnozę - nie wiedziałam jeszcze z jakim wrogiem przyjdzie mi walczyć.


Do sprawy podeszłam bardzo sumiennie - nie opuściłam żadnej psychoterapii ,  brałam leki, zmieniłam pracę na spokojniejszą.

Nie od razu było dobrze. Na efekty czekałam jakieś 3 miesiące. Ciężki 3 miesiące - chociaż nie miałam sił czerpiąc siłę chyba z kosmosu chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne gdyż praca była jednym z głównych powodów mojego samopoczucia.

Raz w tygodniu byłam u psychologa chociaż brakowało mi pieniędzy na papierosy.

Brałam leki rok czasu chociaż ślinka ciekła na widok zimnego piwka, nie odpuściłam wiedziałam jaki mam cel.

Odeszłam od swojego partnera ( który teraz jest moim mężem ;) ) Ale o tym innym razem.

Tak czy siak do sedna sedna...

To co chcę Wam powiedzieć to to że nerwicę da się pokonać znam przykłady na to, ja żyłam bez niej ponad 2 lata, zapomniałam w ogóle że coś takiego istenieje.


Niestety stresujące wydarzenia ( mój ślub ) sprawiły że znów toczę tę walkę. Ale wiem że walka jest do wygrania i mam już do niej zupełnie inne podejście.

Po co założyłam tego bloga?

Jak większość znerwicowanych którzy w fazie rosnącego lęku nie wiedzą co robić szukałam porad i wsparcia na forach internetowych.

Niestety zamiast wsparcia znajdowałam tam gorzkie żale innych znerwicowanych ( tak tak nerwica to choroba która sprawia że stajemy się bardzo egocentryczni i skupieni na sobie )

A nadziei było tyle co na lekarstwo , mało kto komu udało się pokonać chorobę odzywał się na forach.

Wiem po sobie - gdy tylko udało mi się wygrać pierwszą walkę z nerwicą - chciałam jak najszybciej o niej zapomnieć- i również zniknęłam z wszelkich forów.


Podczas każdej walki z nerwicą trzeba skupiać się na tym co dobre a nie na tym co złe.

Chociaż moja głowa teraz też przepełniona jest absurdalnymi myślami, wyrzutami sumienia, lękami, wrażeniem że już pewnie nigdy nie będzie dobrze, że z cała pewnością zwariuje, to wiem że kiedyś też była pełna tych śmieci i dałam rade ją posprzątać.

Umiem popatrzeć na to z perspektywy człowieka który się pozbył nerwicy, jeszcze pół roku temu śmiałam się z myśli które dziś sprawiają mi ból i śmiać się będę ponownie. Jeśli macie ochotę podejmijcie ze mną tę walkę ! O siebie ! O swoich bliskich ! O marzenia.....


Ja wyznaczam sobie zadania które zbliżają mnie do osiągnięcia celu :

Punkt 1. Joga.

Dziś na 18:30 mam zajęcia po długiej przerwie, nie ukrywam  zajęcia odpuściłam z powodu braku siły ale wiem że nie tędy droga. Ostatnią jogę wspominam koszmarnie. Było to jeszcze przed ślubem . Dostałam ataku paniki na sali, przetrwałam . Wiem że leczenie nerwicy polega właśnie na takich małych "przetrwaniach" i dzisiaj również przetrwam, chociaż idealnie było by gdyby sprawiała mi przyjemność jak kiedyś.








3 komentarze:

  1. Witam. Bardzo fajny blog! mam nadzieje ze m tez uda się wyjśc z tej nędznej nerwicy! :) bardzo przyjemnie się go czyta i będę do niego częściej wracać, gdyż pojawią się nowe notki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa bardzo fajny blog też zmagam sie z nerwica która wróciła po 4 latach

    OdpowiedzUsuń
  3. Poszłam za twoim przykładem i też piszę...Może to mnie oczyści. Zajrzyjcie- piszcie:. Codziennemojeparanoje.blogger.com

    OdpowiedzUsuń