Witam
kochani.
Kto
nie przeżył cierpienia nerwicowego nie wie co czujemy. Pewien mądry
lekarz powiedział mi kiedyś, że nerwica jest chorobą jak każda
inna. Że nie mogę mieć do siebie pretensji o to że mój mózg
wydziela za dużo adrenaliny, że pomiędzy zakończeniami nerwowymi
dochodzi do zwary, bo czy cukrzyk powinien się winić o zaburzenia w
wydzielaniu insuliny?
Myślałam
że pokonałam nerwicę - choroba zaczęła się 4 lata temu, tak jak
pewnie każdy nerwusek latałam od lekarza do lekarza nie wiedząc co
mi jest, trwało to prawie pół roku.
Kardiolog
- bo serce waliło mi jak oszalałe. Skoki ciśnienia od bardzo
niskiego do podniesionego były niezwykle męczące. USG, EKG - jest
pani zdrowa
Internista
- bo schudłam, pobolewał mnie brzuch.
Ginekolog
- bo może zaburzenia nastroju spowodowane są hormonami?
Och
jakich ja badań nie miałam w tym czasie.... Borelioza, TSH,
pasożyty wszelkiej maści.
W
końcu nerwica przyjęła już tak ostrą postać że traciłam
świadomość, nie byłam w stanie samodzielnie wyjść z domu.
Któregoś
razu przy takiej utracie świadomości i wysokim ciśnieniu znalazłam
się na pogotowiu ( oczywiście nie pierwszy raz o czym pewnie
wiecie ;) )
A
stamtąd na oddział neurologii - doszło do tego że myślałam
sobie " Hurra !!! Wreszcie !! Jednak jestem chora!! "Tak,
tak cieszyłam się z choroby bo być może wreszcie będę wiedziała
co mi jest....
Ta
chęć choroby towarzyszyła mi przy każdym zaostrzeniu, nawet gdy
już poznałam prawdziwą diagnozę, bo przecież na każdą inną
chorobę bo można wziąć lekarstwo, a nerwica wymaga dużo czasu i
dużo pracy okupionej głębokim wewnętrznym cierpieniem.
Jak
opisać takie cierpienie komuś kto nigdy nie miał do czynienia z
nerwicą?
Może
na przykładzie ostatniego rzutu nerwicowego: gdyby zjawił się ktoś
kto powiedział by : obetnę ci nogę, rękę cokolwiek - ale już
nigdy nie będziesz miała nerwicy - zgodziła bym się bez dwóch
zdań.
Ale
kontynuujmy bo wbrew pozorom ten blog ma mieć wydźwięk w gruncie
rzeczy pozytywny.
Na
neurologii spędziłam 5 dni : tomograf i masa innych badań,
podobnie jak w przypadku poprzednich badań nic nie wykazało.
Ale
pewna mądra Pani Neurolog jeszcze podczas pobytu w szpitalu
załatwiła mi konsultacje psychiatryczne.
I tu
chciałam się chwilkę zatrzymać - nie wiem jak u was - u mnie
bardzo długo trwało postawienie właściwej diagnozy. Mam znajomych
którzy raz w tygodniu są na pogotowiu z powodu nerwicowych kołatań
serca potocznie nazywanych "zwałami". Lekarz daje Xanax i
odsyła do domu nie wspominając ani słowem o konieczności wizyty u
psychiatry.
Podobnie
lekarze rodzinni, ja od swojego dostawałam skierowania w liczbie
dowolnej co tylko podkręcało mnie jeszcze bardziej. Ale nigdy ,
przenigdy nie wspomniałam o lekarzu psychiatrze.
Tak
więc trafiłam na konsultacje psychiatryczne.... gdzieś
podświadomie cały czas czułam że sprawa będzie leżała w mojej
psychice. U lekarza popłakałam się rzewnymi łzami, że nie
mam już siły, że każdy dzień to walka : byle do wieczora - byle
by pójść spać - że sukcesem jest wyjście do sklepu - że nie
cieszą spotkania ze znajomymi - że nikt mnie nie rozumie w tym
cierpieniu - że żyje w ciągłym strachu że za chwilę znów serce
zacznie mi walić, zaschnie mi w ustach a zawroty głowy uniemożliwią
normalne poruszanie się - no i z cała pewnością za chwilę umrę.
I
wtedy po raz pierwszy usłyszałam diagnozę która zmieniła całe
moje dalsze życie: zaburzenia depresyjno- lękowe .Dostałam leki
które brać miałam cały rok, doraźne tabletki, no i oczywiście
psychoterapia.
Nie
wiem co wtedy czułam , chyba cieszyłam się że znam diagnozę -
nie wiedziałam jeszcze z jakim wrogiem przyjdzie mi walczyć.
Do
sprawy podeszłam bardzo sumiennie - nie opuściłam żadnej
psychoterapii , brałam leki, zmieniłam pracę na
spokojniejszą.
Nie
od razu było dobrze. Na efekty czekałam jakieś 3 miesiące. Ciężki
3 miesiące - chociaż nie miałam sił czerpiąc siłę chyba z
kosmosu chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne gdyż praca była jednym
z głównych powodów mojego samopoczucia.
Raz w
tygodniu byłam u psychologa chociaż brakowało mi pieniędzy na
papierosy.
Brałam
leki rok czasu chociaż ślinka ciekła na widok zimnego piwka, nie
odpuściłam wiedziałam jaki mam cel.
Odeszłam
od swojego partnera ( który teraz jest moim mężem ;) ) Ale o tym
innym razem.
Tak
czy siak do sedna sedna...
To co
chcę Wam powiedzieć to to że nerwicę da się pokonać znam
przykłady na to, ja żyłam bez niej ponad 2 lata, zapomniałam w
ogóle że coś takiego istenieje.
Niestety
stresujące wydarzenia ( mój ślub ) sprawiły że znów toczę tę
walkę. Ale wiem że walka jest do wygrania i mam już do niej
zupełnie inne podejście.
Po co
założyłam tego bloga?
Jak
większość znerwicowanych którzy w fazie rosnącego lęku nie
wiedzą co robić szukałam porad i wsparcia na forach internetowych.
Niestety
zamiast wsparcia znajdowałam tam gorzkie żale innych znerwicowanych
( tak tak nerwica to choroba która sprawia że stajemy się bardzo
egocentryczni i skupieni na sobie )
A
nadziei było tyle co na lekarstwo , mało kto komu udało się
pokonać chorobę odzywał się na forach.
Wiem
po sobie - gdy tylko udało mi się wygrać pierwszą walkę z
nerwicą - chciałam jak najszybciej o niej zapomnieć- i również
zniknęłam z wszelkich forów.
Podczas
każdej walki z nerwicą trzeba skupiać się na tym co dobre a nie
na tym co złe.
Chociaż
moja głowa teraz też przepełniona jest absurdalnymi myślami,
wyrzutami sumienia, lękami, wrażeniem że już pewnie nigdy nie
będzie dobrze, że z cała pewnością zwariuje, to wiem że kiedyś
też była pełna tych śmieci i dałam rade ją posprzątać.
Umiem
popatrzeć na to z perspektywy człowieka który się pozbył
nerwicy, jeszcze pół roku temu śmiałam się z myśli które dziś
sprawiają mi ból i śmiać się będę ponownie. Jeśli macie
ochotę podejmijcie ze mną tę walkę ! O siebie ! O swoich bliskich
! O marzenia.....
Ja
wyznaczam sobie zadania które zbliżają mnie do osiągnięcia celu
:
Punkt
1. Joga.
Dziś
na 18:30 mam zajęcia po długiej przerwie, nie ukrywam zajęcia
odpuściłam z powodu braku siły ale wiem że nie tędy droga.
Ostatnią jogę wspominam koszmarnie. Było to jeszcze przed ślubem
. Dostałam ataku paniki na sali, przetrwałam . Wiem że leczenie
nerwicy polega właśnie na takich małych "przetrwaniach"
i dzisiaj również przetrwam, chociaż idealnie było by gdyby
sprawiała mi przyjemność jak kiedyś.
Witam. Bardzo fajny blog! mam nadzieje ze m tez uda się wyjśc z tej nędznej nerwicy! :) bardzo przyjemnie się go czyta i będę do niego częściej wracać, gdyż pojawią się nowe notki :)
OdpowiedzUsuńTaaa bardzo fajny blog też zmagam sie z nerwica która wróciła po 4 latach
OdpowiedzUsuńPoszłam za twoim przykładem i też piszę...Może to mnie oczyści. Zajrzyjcie- piszcie:. Codziennemojeparanoje.blogger.com
OdpowiedzUsuń